środa, 24 czerwca 2015

Tallin, dzień 1

Sobota, godz 7 rano. Po 4 godzinach podróży autokarem Simple Express wysiadamy na Tallinna Bussijaam, czyli tallińskim dworcu autobusowym. Pierwsze wrażenia - masakra....

Jest zimno (10 stopni), szaro i mokro. Deszcz zacina jak szalony. Mimo dwóch swetrów i kurtki czuję przenikający do szpiku kości chłód. Sprawdzaliśmy prognozy pogody, wiedzieliśmy też, że jesteśmy na północy, więc ma prawo być zimno, ale żeby aż tak...?


Mokrymi ulicami, broniąc się przed zacinającym deszczem, niesiemy bagaże do hostelu. Spacer był to długi, trwał około 30 min, przeszliśmy więc dość spory kawałek miasta. Co widzimy? Szarość wszędzie. Brzydkie, stare budynki. Zieleń na drzewach jakaś taka bura... Gdy momentami przestało padać, zrobiliśmy kilka zdjęć. I co, to ten piękny Tallin, którym wszyscy się zachwycają?




Dotarliśmy do hostelu, o którym w poprzednim poście pisał Mirek. Ze swojej strony dodam jeszcze, że zaskoczyła mnie jego polityka 'no shoes', czyli 'żadnych butów'. Należało zostawić je na korytarzu. Po hostelu wszyscy, nawet obsługa (co ciekawe, głównie zagraniczni, nie estończycy) poruszali się na bosaka.



Deszcz nie miał ochoty ustąpić. Wg prognoz cała sobota miała być deszczowa. Uwzględniliśmy to, przygotowując plan zwiedzania, więc chcieliśmy ten dzień spędzić w muzeach.

Na pierwszy ogień poszło muzeum morskie. Może brzmi to nudno, ale zapewniam, że jest to miejsce warte odwiedzenia. Część ekspozycji to łódki, łodzie, broń morska itp, druga połowa to raczej odpowiednik warszawskiego Centrum Nauki Kopernik. Można było spróbować swoich sił na symulatorze lotu, pobawić się w kapitana łodzi podwodnej i wystrzelić torpedę w kierunku statku nieprzyjaciela oraz przymierzyć mundury.







Następnie udaliśmy się do muzeum Patarei. Wstęp kosztował 2 euro, uważam, że były to najlepiej wydane pieniądze podczas tego wyjazdu. Muzeum to to tak naprawdę zwiedzanie opuszczonego więzienia. Wybudowane w XIX wieku na zlecenie cara Mikołaja I, dość nagle porzucone w 2002 roku. Trudno uwierzyć, że ta twierdza jeszcze niedawno była pełna więźniów. W obskurnych, ciemnych, zimnych celach nadal znajdują się prycze z materacami i garderobą skazanych. Świetnie zachowała się się sala operacyjna, pełna sprzętów, wyglądających jak narzędzia tortur. 





 Największe wrażenie zrobiła na nas sala, w którym odbywały się egzekucje przez powieszenie. Przygnębiającej atmosfery tego miejsca chyba nie trzeba nikomu opisywać.


Jednak najdziwniejszy miejscem w całym więzieniu okazała się... kawiarnia. Znajduje się na zewnątrz, na plaży, można tutaj usiąść na leżaczku, pić zimne piwko i podziwiać Morze przez... drut kolczasty. Zaskakująca atrakcja turystyczna. Nie skusiliśmy się, pomimo że przestało padać (!)


Radzi ze zmiany pogody, ruszyliśmy w kierunku Starego Miasta. Mijaliśmy pięknie pachnące, fioletowe bzy. Niby tak niedaleko od Polski, ale różnica w klimacie zauważalna.


Korzystając z ładnej pogody, postanowiliśmy wejść na wieżę Kościoła Św. Olafa, reklamowaną jako najlepszy punkt widokowy na Stare Miasto. Wieża o wysokości 123 m to najwyższy punkt miasta. Estończycy dumnie chwalą się, że przez pewien czas, w latach 1549-1625, była to najwyższa budowla w Europie. Co ciekawe, prawnie uregulowane jest, że żaden nowy budynek w Tallinie nie może być wyższy. Z wieży roztacza się świetny widok na całe miasto - widzimy średniowieczne zabudowania starówki, pozostałości muru obronnego i nowoczesne wieżowce zaraz za nim.






Resztę dnia spędziliśmy na spacerowaniu po Starówce. Cały czas zastanawialiśmy się, co jest ładniejsze: Tallin czy Ryga? Pierwszy dzień pobytu nie przyniósł odpowiedzi na to pytanie, chociaż szala zwycięstwa przechylała się w stronę stolicy Łotwy. Ale może to tylko przez sunące po niebie chmury i deszcz Tallin wydawał się jakiś taki szary?












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz